Przeglądając jeden z moich ulubionych portali kulinarnych natknąłem się na artykuł: „5 zbrodni przeciwko burgerom, jakie możesz popełnić”. Maciej Blatkiewicz opisuje w nim podstawowe błędy, które się popełnia podczas przygotowywania burgerów w domu. Przekonuje też, że to wcale nie musi być bardzo trudne – wystarczy trochę wprawy i chęci.
No cóż- do mnie artykuł trafił i nie mogłem się powstrzymać przed sprawdzeniem czy tak w istocie jest. Zwłaszcza, że udało się zakupić płytę do grillowania o jakiej od dawna marzyłem.
Kiedy myślimy o przygotowaniu burgerów myślimy w pierwszej kolejności o mięsie, o kotletach. Być może o dodatkach – o serze, warzywach i o sosie. Ale przecież powinniśmy pomyśleć o bułce. Bułka w wielu przepisach jest pomijana – wystarczy kupić specjalne pieczywo i zapomnieć o temacie. Jak się okazuje jest to błąd, który faktycznie może zaprzepaścić cały nasz wysiłek. Często zdarza się tak, że kupne bułki po podgrzaniu pachną starymi drożdżami i bliżej nieokreśloną wilgocią. Nie są wcale przyjemne w konsystencji. Są przesłodzone lub bez smaku.
Nigdy niemiałem nic wspólnego z piekarstwem (no może poza pizzą i różnego rodzaju pierożkami, pielmieniami itd.). Ale postanowiłem – tym razem będzie na poważnie. Zacznę od bułek. Przejrzałem kilkanaście przepisów – na szczęście w dobie internetu mamy dostęp do przepisów ze wszystkich stron świata, we wszystkich językach. Stwierdziłem, że przygotuję zwykłe, drożdżowe bułeczki – można powiedzieć, że klasyczne – lekko słodkawe, posypane sezamem. Zmieszałem mąkę pszenną, jajka, mleko, drożdże, cukier po czym wyrobiłem ciasto. Nie będę podawał proporcji bo nie o to tutaj chodzi – ja podczas robienia ciasta niestety muszę dodawać składniki „na oko”. Bo tak jak mówiłem nie mam za dużej wprawy w wypiekach i muszę często dociągać ciasto do odpowiedniej konsystencji itd. Po wyrośnięciu i podzieleniu ciasta na bułki przesmarowałem je jajkiem, posypałem sezamem i wstawiłem do piekarnika. „Jestem w połowie drogi” – stwierdziłem.
Z mięsem było prościej. Lubię mięso i nic na to nie poradzę. Powinno się kupować kawałek i mielić go samemu – ale akurat mam zaufanie do mielonego ze sklepu w którym robię zakupy. Chciałem, żeby moja wołowina nie straciła swojego pierwotnego smaku – także przyprawiałem bardzo oszczędnie – sól i pieprz to podstawa. Zamiast zwykłej soli użyłem soli wędzonkowej oraz odrobinę wędzonej papryki nadając kotletom lekkiego aromatu wędzenia – albo smażenia na prawdziwym grillu. Do tego doszły czosnek niedźwiedzi oraz odrobina sosu Worcester.
Formując burgery robiłem dwa kotlety, przekładałem cheddarem i dopiero po tym łączyłem w spójną całość. Po pierwsze cały smak sera powinien był zostać w środku burgera tworząc rewelacyjne nadzienie. A po drugie nie chciałem zabrudzić świeżo zakupionej płyty roztopionym serem – bo ciężko się myje, a ja jak każdy facet nie lubię zmywać. Smacznie ale też praktycznie.
Sos wybrałem klasyczny – majonez, ketchup, musztarda, trochę cukru i kilka przypraw do smaku. Na tarce starłem kilka ogórków konserwowych – po pierwsze dodały ciekawej struktury do sosu. A po drugie do burgerów pasuje ich lekko kwaśny, słodki i korzenny smak. No i zawsze to jedno warzywo mniej – jest szansa, że burger nie będzie aż tak bardzo się ślizgał i rozjeżdżał.
Warzywa do dekoracji wybrałem najbardziej podstawowe – sałata, pomidor i cebulka. Cebulkę miałem czerwoną i była troszkę za twarda – grillowałem ją do momentu, aż zmiękła i zaczęła się lekko karmelizować. Oczywiście nie mogło zabraknąć bekonu. Na szybko zrobiłem chipsy z całych plastrów – po prostu wrzuciłem na patelnię do wytopienia tłuszczu i po zdjęciu z ognia dałem odpocząć na papierze do nabrania chrupkości.
Dla zainteresowanych link do artykułu- inspiracji:
http://wygrywamzanoreksja.pl/wokol-jedzenia/5-zbrodni-przeciwko-burgerom-jakie-mozesz-popelnic/